wtorek, 31 marca 2020

Karmienie piersią i droga do odstawienia - moje doświadczenia

odstawienie od piersi

Hej kochani!

Około dwa miesiące temu odstawiłam córkę od piersi. Była to moja decyzja, ale muszę zaznaczyć, że córka nie miała z tym większego problemu. Z braku protestów z jej strony poszło całkiem gładko, a tak się obawiałam tego momentu! Nie tyle momentu co raczej procesu. Bo odstawienie wymaga czasu. Jeśli też jesteś na tym etapie i chciałabyś przejść go możliwie łagodnie zachęcam do dalszej części wpisu. Może moje doświadczenia uspokoją Cię i pomogą zrozumieć jego przebieg.


Nastawienie to podstawa


Karmiłam córkę czternaście i pół miesiąca. Dla jednych to długo, inni powiedzą, że zdecydowanie za krótko. Nasze początki nie były łatwe. Wiedziałam, że będę zmuszona rodzić poprzez cesarskie cięcie i wiedziałam też, że może być to przyczyną problemów z laktacją. To znaczy naczytałam się, że tak może być. A że jestem z tych, którzy przewertują wszystkie możliwe źródła, żeby przygotować się na każdy możliwy scenariusz (absurd!), to i tu nie pozostawiłam tematu samego sobie. No więc bogatsza o wiedzę, którą posiadłam zarówno z internetu jak i z książek zaczęłam zastanawiać się czy w ogóle ta moja przygoda laktacyjna będzie miała miejsce. Żeby się całkowicie nie zrazić i nie zestresować (stres zdecydowanie nie sprzyja produkcji mleka) obrałam inną strategię. Przemyślałam wszystko i postanowiłam, że cokolwiek się wydarzy, najważniejsze żeby córka była zdrowa i miała pełny brzuszek - bez względu na to czy nasyci się z mojej piersi czy z butelki! Taki cel obrałam i z takim nastawieniem pojechałam wydać na świat swoje maleństwo.

Po porodzie byłam jeszcze dwa dni w szpitalu. Na początku córka była karmiona mlekiem modyfikowanym. W pierwszej dobie pielęgniarki i położne czasami podsuwały mi małą do piersi. Na drugi dzień kiedy miałam już córkę przy sobie starałam się przystawiać ją w każdej porze karmienia, choć mleka wtedy jeszcze nie miałam. Przystawiałam i chwilę później dawałam butelkę. Wszystko notowałam. Kiedy zjadła, ile i ile razy podjęłyśmy próbę rozkręcenia laktacji i z której piersi. Następnego ranka, w dniu wypisu ze szpitala pojawiły się pierwsze krople mleka - tak zwana "siara". Bardzo cenna dla naszej pociechy. Od tego momentu przez najbliższy miesiąc walczyłyśmy razem o każdą kroplę mojego pokarmu. Bywało ciężko. Przystawiałam córkę do piersi co dwie - trzy godziny, czasami częściej, w międzyczasie ściągałam pokarm żeby jeszcze bardziej pobudzić laktację i oczywiście dokarmiałam mm. Piersi były wtedy bardzo obolałe, ale tu uratowały mnie silikonowe nakładki do karmienia i maść ochronna. U mnie super sprawdziła się firma Medela. Po miesiącu sytuacja się trochę ustabilizowała i czułam, że mogę już próbować karmić wyłącznie swoim mlekiem jednocześnie cały czas podkręcając produkcję pokarmu laktatorem. Byłam w tamtym czasie ogromnie dumna, że wytrwałam i że koniec końców udało się laktację rozkręcić i utrzymać.Następne miesiące już były spokojniejsze. Mimo, że córka nie przybierała super na wadze to wiedziałam, że to mleko jest i że je zjada. Była uśmiechnięta i radosna co sprawiało, że ja byłam spokojniejsza i mogłam kontynuować karmienie piersią.

Sprint czy maraton?


Najpierw myślałam sobie, że sześć miesięcy to bardzo długo i po tym czasie na pewno odstawie maleństwo od piersi. W końcu jest to moment stopniowego rozszerzania diety więc i tak pewnie nawet nie będzie chciała mojego mleka. Teraz wiem, że to tak nie działa... ;) Oczywiście można było w każdej chwili przejść na mleko modyfikowane, ale ja naiwnie czekałam na znak od mojej córki, że już mleka nie chce. Oczywiście ten moment w tamtym czasie raczej nie miał prawa nastąpić ;) Potem pomyślałam, że rok to już maks i nie ma szans, żebym karmiła dłużej. Ale tak powiem Wam szczerze, że w międzyczasie córka robiła się coraz bardziej rozumna i już wiedziałam, że to nie będzie taka prosta sprawa. Poza tym zdałam sobie sprawę, że będę za tym tęsknić. Biłam się z myślami bo jednocześnie chciałam być już wolna, nie myśleć o tym, że za godzinę trzeba córkę nakarmić mlekiem a za kolejną podać obiad bo tak przez wiele miesięcy było a z drugiej strony myślałam, że postępuje egoistycznie zabierając jej coś co de facto zostało stworzone właśnie dla niej.


Zanim moje maleństwo skończyło rok starałam się wyeliminować pojedyncze karmienia. Skupiłam się na tych, które moim zdaniem niewiele zmieniały w jej planie żywieniowym. Córka miała wtedy około dziecięciu miesięcy i była karmiona z piersi jakieś siedem razy na dobę - w tym dwa razy w nocy. Pierwsze co zrobiłam to ograniczyłam nocne karmienia do jednego. Zdałam sobie sprawę, że dziecku w tym wieku wystarczy jeden nocny posiłek. To był taki czas kiedy pojawił się u córki pierwszy ząbek i potrafiła budzić się naprawdę często. Ku mojemu zdziwieniu poszło całkiem łatwo. Szybko zakodowała, że jest tylko jeden nocny posiłek. Niedługo potem zrezygnowałam z popołudniowego karmienia, które miało miejsce między obiadem i kolacją. Córka ładnie jadła obiady, dostawała też różne przekąski i ten posiłek zwyczajnie wydawał się niepotrzebny. I tak też było! Wydawało się, że moja pociecha w ogóle nie zauważyła jego braku. Następnie padło na karmienie między porannym mlekiem a tym w środku dnia. Tu było trochę trudniej bo dzięki niemu córka ładnie zasypiała na swoją jedną z dwóch drzemek, które wtedy jeszcze miała. Oczywiście się udało. Tyle, że ja - matka wariatka chcąc córce zrekompensować (moim zdaniem) utraconą bliskość, którą otrzymywała w trakcie posiłku, zaczęłam ją tulić i lulać w ramionach, gdzie do tej pory zasypiała ładnie odłożona do łóżeczka.

Po roku zostały nam tylko trzy karmienia w ciągu dnia i jedno nocne. Podjęłam decyzję, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy będą stopniowo odstawiać resztę karmień, aż do wyeliminowania ich całkowicie. Całkiem łatwo udało się zrezygnować z karmienia, które odbywało się w środku dnia. I tu też zastąpiłam je nieszczęsnym lulaniem w ramionach. Piszę "nieszczęsnym" bo później moja pociecha zaczęła naciskać na intensywniejsze bujanie a ważyła już swoje. Myślę, że możecie sobie wyobrazić, że sytuacja nie była już dla mnie tak komfortowa. Trzy najważniejsze posiłki, które mi zostały stresowały mnie najbardziej, ale jak to mówią "Nie taki diabeł straszny..." Jeżeli chodzi o poranne karmienie to po prostu wstawałam od razu po przebudzeniu córki zrobić jej śniadanie a wieczorne okazało się banalnie proste do wyeliminowania, a obawiałam się, że będzie jednym z trudniejszych. Córka najadała się na tyle kolacją, że w pewnym momencie sama zaczęła rezygnować z mleka. Widziałam, że nie ma jakiejś szczególnej potrzeby pić dodatkowo mleko, wolała się przytulić i zwyczajnie iść spać. Cały czas pozostawało jeszcze karmienie nocne do którego serio nie miałam pojęcia jak podejść. Życie samo to zweryfikowało. Zmęczona lulaniem mojej córki na rękach i w dzień i w nocy (a budziła się wtedy na ogół 3-4 razy) postanowiłam zmienić coś i w tej sferze. Zrezygnowałam z takiego sposobu usypiania co zaowocowało tym, że córka zaczęła lepiej sypiać... Co za tym idzie - szybko oduczyła się zjadać mleko w nocy bo po prostu ją przesypiała. To nie jest tak, że za każdym razem spała całą noc, ale zdecydowanie mniej się budziła - czasami raz lub wcale. I nie wybudzała się do końca tak jak się to zdarzało wcześniej. Wystarczyło ją przytulić i szła dalej spać. Dla mnie to było wybawienie. W końcu po długim czasie nie dość, że przestałam być zależna od karmień to też lepiej spałam i nie musiałam bujać mojej pociechy na rękach. I muszę powiedzieć, że poczułam wtedy ogromną ulgę i byłam szczęśliwa, że od tej pory mogę trochę więcęj czasu poświęcić sobie i  też mieć na to siłę.

Dodam tylko, że kiedy córka skończyła rok odwiedziliśmy pediatrę, która dała mi zielone światło w kwestii odstawienia małej od piersi. Stwierdziła też, że nie ma potrzeby wprowadzać mleka modyfikowanego, zamiast tego miałam przemycać w jej diecie tłuste mleko krowie. Już wcześniej myślałam o tym żeby nie podawać mm kiedy skończę karmić więc byłam zadowolona z zaleceń Pani doktor. Córka ładnie jadła normalne posiłki, nie chciałam też uczyć jej picia ze smoczka żeby zaraz ją odzwyczajać - z butelki ze smoczkiem piła ostatni raz jak była noworodkiem.

Cały proces odstawienia od piersi trwał niecałe pół roku. Może to i długo, ale jestem wdzięczna, że mogłyśmy to przejść z takim spokojem, bez płaczu i żalu. Dzięki temu mogę ten etap wspominać naprawdę dobrze. Jeśli też masz za sobą tę, dla wielu trudną drogę, podziel się w komentarzu swoim doświadczeniem - na pewno przyda się innym mamom szukającym wskazówek w sieci, a jeżeli dopiero zbliżasz się do tego etapu napisz jakie masz wątpliwości, może wspólnie znajdziemy na nie rozwiązanie.





1 komentarz:

Hej! Jeśli masz jakieś uwagi, polecenia lub pytania śmiało pisz!

Copyright © Siedem po jutro , Blogger