Hej kochani!
Uwielbiam mieć opaloną skórę. Zawsze z utęsknieniem czekam na lato, żeby móc się wylegiwać na słońcu. a przy tym zdobyć piękną opaleniznę. Do niedawna wolałam w taki właśnie sposób uzyskać złocisty kolor skóry niż używać samoopalaczy, które często pozostawiały zacieki, a do tego sam proces aplikacji zawsze mnie zniechęcał. Chyba wspominałam już kiedyś, że nie mam cierpliwości nawet do nakładania zwykłego balsamu, więc możecie sobie wyobrazić czym dla mnie jest dokładne wsmarowywanie w skórę samoopalacza. Zmieniłam preferencje co do sposobu opalania, a co za tym idzie nawyki z trzech powodów. Po pierwsze wspomniana wcześniej aplikacja, po drugie narodziny mojej córki, po trzecie większa świadomość w kwestii ochrony słonecznej. Rozwinę te podpunkty w następnej części, póki co powiem tylko tyle, że remedium na moje bolączki z opalaniem okazał się jeden produkt - samoopalacz z St. Tropez do stosowania pod prysznicem. Genialny kosmetyk choć nie bez wad ;) Zapraszam na recenzję.
Fakty
Samoopacz St. Tropez pod prysznic. Pojemność 200 ml. Dostępny w dwóch odcieniach Light i Medium - ja korzystam z wersji Medium. Zapach dosyć intensywny podczas aplikacji i niedługo po niej - mi osobiście nie przeszkadza. Łatwo się rozprowadza. Czas opalania - trzy minuty. Opalenizna pojawia się na skórze w ciągu kilku następnych godzin.
Możecie go kupić TUTAJ.
Aplikacja
Rozwijając myśl o przyczynach zmian w temacie opalania, przejdę jeszcze na chwilę do pierwszego z powodów. Tak bardzo nie lubiłam smarować się tego typu produktami, że byłam gotowa nie używać ich wcale. Wszystko się u mnie zmieniło kiedy zaczęłam korzystać z samoopalacza pod prysznic. Aplikacja jest naprawdę łatwa, szybka i (pamiętając nadal, że to jednak samoopalacz) - całkiem przyjemna. Sposób aplikacji jest bardzo prosty - wchodzimy pod prysznic, myjemy się jak zazwyczaj, następnie na czystą już skórę nakładamy samoopalacz na całe ciało (ja zawsze zaczynam od nóg), czekamy trzy minuty tańcząc np. ognistą salse (albo to, albo gwarantuje, że przestudiujecie etykiety wszystkich kosmetyków, które będą znajdować się w zasięgu ręki ;)) i spłukujemy wszystko wodą już bez środka myjącego.
Jak zawsze przy tego rodzaju kosmetykach trzeba pamiętać o kilku rzeczach. Dzień lub dwa wcześniej robimy peeling (u mnie króluje aktualnie szczotkowanie na sucho) i depilację. Nigdy bezpośrednio przed - skóra będzie podrażniona i możecie dorobić się ciemniejszych punktów na wydepilowanym obszarze. Warto też uważać na kilka strategicznych miejsc na ciele typu kostki, kolana, nadgarstki. Przy pierwszej aplikacji nie specjalnie zwracam na to uwagę. Przy kolejnych staram się omijać te newralgiczne miejsca - skóra naturalnie jest tam ciemniejsza. Przy stosowaniu tego produktu nie dorobiłam się jeszcze żadnych zacieków, ale faktem jest, że czasy się zmieniły a firmy kosmetyczne aktualnie produkują coraz lepsze i przyjemniejsze w użyciu balsamy opalające, które bardzo często nie mają już tak dużej tendencji do robienia plam. Używając samoopalacza trzeba też pamiętać o regularnym odświeżaniu opalenizny. Kiedy już uzyskamy pożądany odcień skóry (u mnie to nastąpiło po trzech aplikacjach co dwa-trzy dni) warto powtarzać opalanie raz - dwa razy na tydzień.
Szybkość działania + efekty
Po narodzinach mojej córki, czas na to abym mogła zadbać o siebie skurczył się do minimum. Tym bardziej nie było możliwości wylegiwać się na słońcu. Każda mama wie jak jest. Przy starszym dziecku zapewne będzie trochę łatwiej, ale póki co z półtorarocznym szkrabem nie ma na to szans ;) Za to właśnie cenię ten samoopalacz, że nie muszę martwić się o czas, że mogę nałożyć go szybko, dosyć niedbale i wystarczą trzy minuty (w moim przypadku około pięciu, ale cicho sza) i bez zacieków i plam osiągnę piękną, naturalną opaleniznę. W samoopalaczu St. Tropez podoba mi się również to, że po wyjściu z pod prysznica nie muszę czekać aż kosmetyk się wchłonie i obawiać się, że pobrudzę ubrania. Od razu bez zastanowienia można wskakiwać w ciuchy. Szybko i prosto, a ja jako mama, która nie ma wiele czasu na tego typu czynności bardzo lubię takie konkretne rozwiązania.
Jeżeli chodzi o samą opaleniznę to uzyskujemy ją stopniowo. U mnie oczekiwany efekt nastąpił po trzech aplikacjach co dwa - trzy dni. I była to pięknie przybrązowiona skóra, nie za mocno, dosyć naturalnie. Muszę jeszcze wspomnieć o tym, że na każdym ten efekt może wyglądać trochę inaczej. Wszystko zależy jaki jest Wasz wyjściowy odcień skóry. Ja jestem dosyć bladym osobnikiem i efekt jest widoczny, ale jeśli z natury Wasza skóra jest bardziej śniada to nie będzie on tak zauważalny lub nie będzie go wcale!
Świadome opalanie
Jeszcze kilka lat temu bez problemu wylegiwałabym się na słońcu chłonąc każdy promień słońca... Oczywiście bez kremu z filtrem bo przecież to opalanie miało czemuś służyć - pięknie przypieczona skórka to podstawa ;) Dziś świadoma czym to może grozić nie zamierzam już korzystać w ten sposób z tego typu umilaczy lata. Zawsze miło poleżeć na słońcu, ale teraz robię to z głową. Aktualnie u mnie kremy z filtrem to podstawa. Zwłaszcza na twarz, szyję i dekolt. Co za tym idzie mogę zapomnieć o opaleniźnie. I tu genialnie sprawdzają się samoopalacze. Zyskuje opaleniznę przy tym dbam o zdrowie i o swoją skórę.
Niżej możecie zobaczyć kilka zdjęć prezentujących jak zmieniał się mój odcień skóry z każdą kolejną aplikacją. Pierwsze zdjęcie - przed. Drugie - po pierwszej aplikacji. Trzecie - po drugiej aplikacji.
Posmumowanie - plusy i minusy
Samoopalacz od St. Tropez bardzo mi odpowiada z kilku powodów. Jest to idealne rozwiązanie dla mam (i nie mam), które narzekają na brak czasu. Szybka aplikacja, brak zacieków, ładna, naturalna opalenizna, nie brudzi ubrań i jeszcze jeden duży plus - nie trzeba się już balsamować po jego użyciu bo skóra jest całkiem przyjemnie nawilżona. Minusem jest fakt, że nie uzyskacie nim bardzo intensywnej opalenizny. Dla mnie efekt, który osiągnęłam jest wystarczający, ale z ciekawości próbowałam jeszcze wzmocnić opaleniznę, niestety bez rezultatu. Mimo to jest to dla mnie genialny samoopalacz i będę po niego sięgać regularnie.
Jak jest u Was, stosujecie samoopalacze? Czy wolicie poleżeć na słoneczku? A może macie już swoje ulubione produkty do opalania? Zapraszam do komentowania poniżej.
Fajny efekt uzyskałaś :) Słyszałam już pozytywne opinie o tym samoopalaczu.
OdpowiedzUsuńNaprawdę fajna alternatywa dla opalania, idealny na zimę ;)
UsuńNie stosowałam jeszcze takiej formuły pod prysznic, ciekawy produkt ;)
OdpowiedzUsuńPolecam! :)
UsuńWłaśnie takich delikatnych efektów szukam w samoopalaczach. :)
OdpowiedzUsuńSuper się sprawdza w zimę taka delikatna opalenizna :)
UsuńLubię naturalne opalanie ale z takich produktów też korzystam. Niestety tej marki jeszcze nie miałam.
OdpowiedzUsuńMają też fajny spray samoopalajacy do twarzy 👍
UsuńNie słyszałam jeszcze o takim samoopalaczu. Ciekawy produkt.
OdpowiedzUsuńWiosną chętnie go przetestuję. :)
OdpowiedzUsuńFajny efekt. Właśnie myślałam żeby zakupić jakiś samoopalacz
OdpowiedzUsuńO pod prysznic. Nie słyszałam jeszcze o takim.
OdpowiedzUsuńCiekawy produkt. Chętnie bym go wypróbowała
OdpowiedzUsuńTeraz na jesień by się przydał. Nigdy nie słyszałam o nim
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o nim. Zapowiada się na świetny produkt
OdpowiedzUsuń